domingo, 7 de septiembre de 2008

Necesidades primarias / Najpilniejsze potrzeby

Hace unos días que se me ocurrió la idea de esta página. Y todo a raíz de esta foto:

Iglesia de San Francisco (Cracovia, Polonia), 22/VIII/2008

Estábamos Toxo y yo de excursión en Cracovia y en pleno trance fotografiante. En la entrada de la iglesia de San Francisco vimos a esta señora pidiendo. Estaba a un lado, menuda, absorta o ausente, al menos eso parecía, y la luz del exterior la iluminaba como si le perteneciera sólo a ella. No pudimos evitar hacerle una serie de fotos, primero desde fuera y luego desde dentro. De repente, sin mediar palabra, la señora volvió hacia mí la cabeza y me sacó un palmo de lengua. Seguidamente se levantó y salió de la iglesia. Me quedé de piedra.

Así que cuando, al cabo de un rato, volvió a ocupar su lugar, me acerqué a ella. Estaba con los ojos cerrados y el rosario en la mano, mascullando alguna oración. Le interrumpí. La conversación debió de ser más o menos la siguiente:

—Perdone...
—[alzó la mirada]
—Perdone, he visto que antes se ha enfadado usted...
—[apartó de mí la mirada y la clavó en la entrada]
—Queríamos pedirle perdón, no queríamos que fuera así.
—[seguía mirando hacia la puerta, le temblaba la barbilla de rabia]
—Perdone, de verdad, no pretendíamos molestar. Es que... la luz...
—[me miró con los ojos contraídos, enmarcados por arrugas, y las aletas de la nariz palpitantes] Me ha parecido humillante.
—Pero no... señora... Mire, es que nosotros llevamos a cabo una labor de concienciación, queremos hacer ver que nadie presta atención a las personas que...
—[seguía mirándome rabiosa, mientras yo buscaba cómo terminar la frase] Ha sido humillante.
—¡Pero no, señora! Mire, si yo viera algo humillante en esta imagen no estaría aquí hablando con usted cara a cara, de persona a persona.
Esa frase la ablandó. Se le transformó la mirada.
—Perdone...—insistí.
—Acepto las disculpas—me dijo.
Tímidamente extendió la mano y, apenas con la punta de los dedos, tocó la mía. Yo sonreí, ella sonrió, le apreté la mano entre las mías y eso pareció darle la confianza suficiente para empezar a contarme:
—Porque yo en realidad pido para comer...—empezó.
—¿Quiere que le traiga algo de comida?
—Es que hoy un amigo ya me ha traído comida suficiente. Pero necesitaría también algo de ropa.—Miró entonces la cadena que llevo sujeta a la trabilla del pantalón y a cuyo extremo van atadas mi cartera y mis llaves.—Esta cadena es muy bonita.
Era una forma relativamente indirecta de pedírmela. En ese momento se me pasaron varias opciones por la cabeza, pero, quizá de forma egoísta, pensé que a ella en realidad la cadena no le iba a servir para nada y que gracias a ella hace años que no me olvido la cartera ni las llaves ni me roban las cosas del bolsillo trasero, y que en Polonia no he visto ese tipo de cadenas, así que mentí:
—Es que es un regalo...
—Ah, un regalo... A mí también me regalaron una vez un anillo, sabe usted. Pero un día, al hacer la colada, lo perdí. Lo estuve buscando, recé, y al final apareció en el fondo de la cubeta.—En este momento los ojos ya le brillaban. Y prosiguió:—Y una vez estaba yo en otra iglesia, porque en ésta llevo sólo tres años, y vino el cura y me dio un rosario, y me dijo: "es usted un ángel". Y en otra ocasión...
Yo la estaba escuchando y me habría gustado quedarme un rato más hablando con ella allí en la entrada de la iglesia, en susurros para no interferir con la misa que se celebraba a escasos metros, pero llevaba un rato vibrándome el móvil en el bolsillo, pues habíamos quedado con mi amiga Dorota y debía de estarnos buscando.
—Perdone, pero me tengo que ir ya, porque me están esperando fuera.
—Vaya con Dios—me dijo con una sonrisa comprensiva y una mirada totalmente diferente de la que tenía al principio.

Salí, llamé a Dorota, quedamos con ella en la puerta de la iglesia. Mientras la esperábamos, le conté a Toxo lo que acababa de suceder. En ese momento salió ella de la iglesia. Al pasar por nuestro lado sonrió y nos explicó que iba al baño. La detuve y le presenté a Toxo. Quería que viera que ella, que también le había estado haciendo fotos, también estaba emocionada con toda la situación.
—Mire, ésta es mi amiga.—Y, como me pareció que quería decirle algo, añadí:—No habla polaco.
Pero no hacían falta las palabras. La señora, sin más ni más, se acercó a ella y le dio un abrazo. Y luego se alejó, camino de algún baño.


Y sí, entre otras experiencias, ésta ha sido la que más me ha hecho reflexionar sobre cierto tipo de fotografía social que me interesa particularmente; y, sobre todo, sobre los sentimientos de los excluidos. A ver si soy capaz de interpretar bien la situación:

Al ser objeto de nuestra atención, esta señora primero se sintió mal. Supongo que, acostumbrada al rechazo de la gente, pensaría que nosotros no sólo la veíamos como alguien inferior, sino que encima teníamos la desfachatez de reírnos de ella retratándola en su miseria. Evidentemente, semejante acción le pareció humillante. Sin embargo, al ver que éramos capaces de prestarle atención de otra manera y de interesarnos por ella como persona, al ver que no nos provocaba asco ni rechazo, debió de sentirse dignificada, humana. Y, aunque puede que me equivoque, creo que ese instante fue para ella muy valioso. Para nosotros, de otra forma, también.

Como digo, esta experiencia nos dio que pensar. Y nos planteamos fomentar la fotografía interactiva, acercarnos a las personas para que no se sientan meros objetos. En los días subsiguientes pudimos comprobar que, efectivamente, como iré comentando en próximas entradas, el mundo está lleno de personas que necesitan atención. Todos, además de comida, necesitamos atención. Es otro tipo de alimento.




* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *



[Wersja polska, poprawki mile widziane]

Pomysł tej witryny zawdzięczam temu zdjęciu.

Byliśmy z Toxo w Krakowie, oboje w fotograficznym transie. Przy wejściu do kościła Św. Franciszka żebrala ta kobieta. Klęczała z boczku, drobna, zamyślona czy też nieobecna, przynajmniej tak się wydawało, a światło z zewnątrz padało centralnie na nią, jakby tylko do niej należało. Musieliśmy jej zrobić serię zdjęć, najpierw z zewnątrz a potem od środka kościoła. Nagle, bez słowa, kobieta odwróciła do mnie głowę i wystawiła cały jęzor. Zbladłem.

Jak po jakimś czasie wróciła na swoje miejscie, podszedłem do niej. Miała zamknięte oczy, różaniec w ręku, po cichu odmawiała jakąś modlitwę. Przerwałem ją. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

—Przepraszam bardzo...
—[podniosła wzrok]
—Przepraszam, widziałem, że pani się wcześniej zdenerwowała...
—[oderwała ode mnie wzrok, wbiła go w drzwi]
—Strasznie pani przepraszamy, my nie chcieliśmy tego...
—[patrzyła ciągle w drzwi, podbródek jej się trzęsł ze wściekłości]
—Przepraszamy... naprawdę... nie chcieliśmy przeszkadzać... no bo wie pani... światło...
—[spojrzała na mnie ze skurczonymi powiekami, z oczami obramowanymi zmarszczkami, z pulsującymi nozdrzami] To było dla mnie upokarzające.
—No nieee! Proszę pani... To jest tak: my prowadzimy taką działalność uświadamiającą ludzi, że nikt nie zwraca uwagi na te osoby, które...
—[nadal patrzyła na mnie wściekła, podczas gdy ja szukałem zakończenia do mojego zdania] To było upokarzające.
—Ależ nie, proszę pani! Przecież gdybym uznał, że jest w tym coś upokarzającego tobym teraz nie rozmawiał z panią jak człowiek z człowiekiem!
To zdanie zmiękczyło ją. Jej spojrzenie się zmieniło.
—Przepraszam...—powtórzyłem.
—Przyjmuję przeprosiny—powiedziała.
Wyciągnęła nieśmiało rękę i koniuszkami palców ledwo dotknęłą moją. Uśmiechnąłem się, uśmiechnęłą się. Ścisnąłem jej rękę w moich, przez co nabrała wystarczająco dużo pewności, by zacząć opowiadać:
—Bo ja to zbieram na jedzenie...—zaczęła.
—Przynieść pani coś do jedzenia?
—Ale dzisiaj już mam bardzo dużo jedzenia, kolega mi przyniósł. Ale chciałabym też jakieś ubrania kupić...—Spojrzała na łańcuszek, ktory wisi od moich spodni i do którego przypinam portfel i klucze.—Fajny ma pan łańcuch.
To był stosunkowo delikatny sposób proszenia o niego. Wtedy różne możliwości przyszły mi do głowy, ale w końcu odezwał się we mnie egoizm, pomyślałem, że w sumie ten łańcuszek wcale nie był jej potrzebny a z kolei dzięki niemu od lat nie zapominam kluczy i nie ukradziono mi portfela z tylnej kieszeni i że nie widziałem takich w Polsce, więc ściemniałem:
—To był prezent...
—Ach prezent... Ja też dostałam kiedyś pierścionek, wie pan. Ale kiedyś jak robiłam pranie mi spadł. Szukałam, nawet się modliłam, a w końcu go znalazłam na dnie miski.—Wtedy oczy już jej się świeciły. Ciągnęła dalej:—A kiedyś byłam w innym kościele, bo w tym jestem tylko od trzech lat, a przyszedł ksiądz i dał mi różaniec i powiedział: "pani to anioł jest". A kiedyś..
Ja słuchałem jej i chętnie bym został dłużej i z nią rozmawiał tam przy wejściu do kościołą - szeptem, żeby nie przeszkadzać mszy, ktorą odprawiano kilka kroków dalej, ale już jakiś czas bzyczał mi w kieszeni telefon, bo byliśmy umówieni z moją przyjaciółką Dorotą, która pewnie nas szukała.
—Przepraszam, ale muszę już iść, bo czekają na mnie na dworze.
—Z Bogiem—odpowiedziała wyrozumiałem uśmiechem i zupełnie odmienionym spojrzeniem.

Wyszedłem, zadzwoniłem do Doroty, umówiliśmy się przy kościele. W międzyczasie opowiadałem Toxo wszystko, co się właśnie wydarzyło. Wtedy ta kobieta wyszła z kościoła. Przeszła koło nas, uśmiechnęła się i tłumaczyła, że musi do toalety. Zatrzymałem ją i przedstawiłem jej Toxo. Chciałem, żeby widziała, że także ona, która też robiła jej zdjęcia, była wzruszona tą całą sytuacją.
—To jest moja przyjaciółka.—Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, więc dodałem:—Ona nie mówi po polsku.
Ale słowa były zbędne. Ta pani po prostu podeszła do niej i uściśnęła ją. A potem poszła w poszukiwaniu toalety.

No tak, między innymi doświadczeniami, ta najbardziej skłoniła mnie do myślenia o pewnego rodzaju fotografii, który mnie szczególnie interesuje. A przede wszystkim o uczuciach osób wykluczonych ze społeczeństwa. Postaram się dobrze zinterpretować sytuację:

Jak poczuła, że przyciąga naszą uwagę, najpierw było jej źle. Przypuszczam, że - będąc przyzwyczajona do wstrętu innych osób, pomyślała, że nie tylko pogardzamy nią, ale i śmiemy się z niej śmiać, portretując ją w nędzie. Oczywiśćie uznała takie zachowanie za upokarzające. Natomiast jak zobaczyła, że potrafimy obdarzać ją naszą uwagą w inny sposób i zainteresować się nią jako człowiek, jak zobaczyła, że się jej nie brzydzimy, zapewne poczuła się godnym człowiekiem. Mogę się mylić≤ ale wydaje mi się, że to była cenna dla niej chwila. Dla nas też, w inny sposób.

A więc to doświadczenie dało nam do myślenia. I zdecydowaliśmy, że będziemy kultywować tzw. "fotografię interaktywną", zbliżając się do ludzi, żeby nie czuli się urzeczowieni. W dni następne okazało się, że rzeczywiście świat jest pełen osób, ktore potrzebują uwagi. Wszyscy poza jedzeniem potrzebujemy uwagi. To innego rodzaju pożywienie.

5 comentarios:

Carlos V. dijo...

Jo, ¡qué historia más buena y qué magnífica idea has tenido! Me encanta esta forma que tienes de ver/hacer cosas. Sigue así amigo, un abrazo (muy pronto podré dártelo en persona, por fin).

mmelekk dijo...

Estoy con la piel de gallina... Me ha encantado esta experiencia. Yo también te animo a echar para adelante este nuevo tipo de fotografía. Un abrazazo

KaZe dijo...

puff...increíble.

Me lo había contado Carlos por encima pero nada que ver cuando lo lees...

A mi me han entrado ganas de llorar!
Genial la idea. Queremos más!!
Un besazo!

El joven Bryan Superstar dijo...

yo he tenido alguna experiencia similar, y en algunas ocasiones no me he atrevido a sacar la foto, o he pedido permiso antes, o las he hecho furtivamente.

Es una historia bonita

Anónimo dijo...

nameczylam sie z wersja hiszpanska, rozumiejac ja mniej więcej, a ponizej calosc przetlumaczona prawie perfekcyjnie.... historia przepiekna, cenne jest spostrzezenie autora-kazdy chcialby odrobiny uwagi, natomiast po glebszym przemysleniu zdalam sobie sprawe, ze zdarzaja sie ludzie tacy, jak opisana pani, bardzo zepsuci, jesli mozna tak powiedziec; zepsuci litoscia innych, szkoda, bo naprawde potrzebujacy nie maja szansy przebicia sie w tlumie....